ODCINEK 1

Nie czułam zupełnie nic. Byłam zawieszona między jawą a snem, ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron. Nie wiem, jak długo trwałam w tym stanie. Nagle uderzyła mnie fala gorąca, a z otchłani mroku zaczęło wyłaniać się światło.
Delikatnie uniosłam powieki, jednak szybko zamknęłam je z powrotem. Ostre promienie słoneczne  mnie oszołomiły. Powoli zaczęłam odzyskiwać świadomość. Poczułam coś sypkiego pod palcami. Spróbowałam przyzwyczaić wzrok do oślepiającego blasku.
Początkowo widziałam jedynie rozmyte kontury błękitu i zieleni. Po chwili zaczęły przybierać kształt drzew i bezchmurnego nieba. Dotarło do mnie, że znajduję się na plaży, blisko szumiącego morza.
Odzyskałam władzę w rękach na tyle, by się na nich podeprzeć. Rozejrzałam się po okolicy. Jak okiem sięgnąć, brak żywej duszy.
Usiadłam na gorącym piachu i spojrzałam na swoje dłonie. Nadgarstki były zsiniałe. Zupełnie jakby... jakby ktoś je wcześniej mocno związał.
Wtedy zaczęłam sobie wszystko przypominać. Wydano na mnie wyrok śmierci, prowadzili mnie na statek. Ale co było dalej? Jakim cudem znalazłam się tutaj?
Niedaleko mnie leżała torebka. Wyciągnęłam z niej telefon i kieszonkowy pamiętnik. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego ją ze sobą zabrałam, skoro i tak wkrótce miałam zginąć? To zupełnie nie miało sensu.
Dotarłam do głównej leśnej ścieżki. Nie byłam pewna, co mnie czeka, ale czy miałam jakiś inny wybór?
Słońce przedzierało się przez korony drzew, gdy szłam leniwie dróżką. Z każdym krokiem czułam się silniejsza. W dłoniach kurczowo ściskałam torebkę. Nagle na niebo wstąpiły ciemne chmury. Mocniej zacisnęłam palce i puściłam się biegiem, kiedy pojawiły się pierwsze krople deszczu.
Zdyszana oparłam się o pień dębu. Moim oczom ukazało się niewielkie miasteczko, w tamtej chwili opustoszałe. Jasnopurpurowe kosmyki opadły mi na czoło, odgarnęłam je niedbale. Dostrzegłam tabliczkę "Bienvenue a Fraisi Paradis". Och, więc znają francuski. Jak dobrze.
Z zaciekawieniem rozglądałam się wokoło, chłonąc rześkie powietrze. Miasto otaczała zieleń, gdzieniegdzie przemykały strumyki. Dominowały domy jednorodzinne. Żaden z przechodniów się mną nie zainteresował. Zresztą, nie pragnęłam uwagi.
Usiadłam na ławce, blisko niewielkiej rzeczki, nie zważając na przemoczone drewno. Zastanawiałam się, co ze sobą zrobić. Musiałam żyć dalej, zapomnieć o przeszłości. Deszcz spływał wodospadem po mojej twarzy, mieszając się ze łzami.
- Hej, wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą czyjś głos. Drgnęłam.
Ktoś przysiadł się do mnie, jednak nie podniosłam wzroku.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu.
- Odejdź - warknęłam - Chcę zostać sama.
- Przemarzniesz - nalegała.
Westchnęłam ciężko. Nigdy się mną nie interesowano, a i ja o nic nie prosiłam. Ale teraz nie miałam innego wyjścia. Niechętnie spojrzałam na nieznajomą. Wyglądała... Cóż, zwyczajnie. Na oko osiemnastoletnia, zatem moja rówieśnica. Rude włosy i zielone oczy. Na ramiona narzucony bordowy płaszcz, w dłoni parasolka.
- Słucham - rzuciłam obojętnie - Co w takim razie proponujesz?
- Moi rodzice prowadzą kafejkę, tam porozmawiamy - odparła.
Deszcz powoli ustawał, gdy prowadziła mnie ulicami miasteczka. Zza chmur wyjrzało słońce, pojawiła się tęcza.
- Wybacz, nie przedstawiłam się. Jestem Charlotte Arnaud - rudowłosa przerwała ciszę.
- Violette Delacroix - machnęłam lekceważąco ręką.
Tamta aż przystanęła.
- Dziewczyno, wszystkie serwisy informacyjne o tobie nadają! Cała Francja cię szuka.
- No i co z tego? - wzruszyłam ramionami - Wcale nie muszą wiedzieć, że żyję.
- Myślałam, że zależy ci na powrocie do domu - zmarszczyła brwi.
Zamilkłam i nie odezwałam się, dopóki nie dotarłyśmy do kawiarni państwa Madeleine i Dariusa Arnaud.
Muszę przyznać, że wnętrze było całkiem gustownie urządzone. Ściany pomalowane na jasnozielony kolor, równo ustawione stoliki, spokojna muzyka w tle. Poczułam się prawie jak w Paryżu.
Podczas gdy Charlotte z prędkością karabinu maszynowego wyjaśniała rodzicom, kim ja właściwie jestem, z ciekawością oglądałam zawieszone na ścianach zdjęcia. Większość z nich przedstawiała Rudą z przyjaciółmi lub rodziną. Westchnęłam. Ja nie miałam nikogo.
- Violette - podeszła do mnie Madeleine - Mamy wolny pokój i jeżeli chcesz, możesz się u nas zatrzymać, dopóki sytuacja we Francji się nie uspokoi.
Czy chciałam?
- Sama nie wiem... - zaczęłam niepewnie - Będą mnie ścigać.
- Tutaj jesteś bezpieczna - zapewniła mnie - Charlotte wszystko ci pokaże.
- Dziękuję państwu za gościnność - wycedziłam przez zęby, wbijając wzrok w dziewczynę.
Weszłyśmy schodami na piętro lokalu.
- Jak się znalazłaś w miasteczku? - chciała wiedzieć Charlotte - To kawał drogi z Paryża. Nie wygląda mi to na ucieczkę.
- Nie twój interes - warknęłam - Nie prosiłam o litość.
- Spokojnie, dziewczyno - uniosła dłonie w obronnym geście - Tylko pytam.
Co chciała usłyszeć? Że oskarżono mnie o zdradę i skazano na śmierć? O nie.
Przystanęłam gwałtownie na szczycie schodów i chwyciłam Wiewiórę za ramiona.
- Co ci jest, wariatko? - wykrzyknęła.
- Ani słowa policji, gdzie jestem, jasne?! - byłam nader stanowcza.
- Dlaczego? - wyjąkała.
Nieco złagodniałam, cofnęłam dłonie.
- Próbowałam uciec z kraju, ale ludzie Margaret Grapes mnie dopadli.
Usiadłyśmy na stopniu.
- Czarna Wdowa... - wyszeptała - Słyszałam o niej. Sterroryzowała Paryż wraz z rodziną, podobno zupełnie postradała zmysły. Ale co ty masz z nią wspólnego?
- Poznałam ją na lekcjach karate, chodziłyśmy razem do liceum. Od zawsze była... inna. Pragnęła sławy, uważała się za boginię. Po skończeniu szkoły zerwałyśmy kontakt.
Kłamałam. Ale jeszcze nie czas, by poznała całą prawdę. Nie ufałam jej w pełni.
- Skoro nie utrzymywałyście kontaktu, to czym jej się naraziłaś? - Charlotte zmarszczyła czoło.
Zapętlałam się coraz bardziej, musiałam uważać. Jest zbyt cwana.
- Wybacz, ale chcę się doprowadzić do ładu - ucięłam temat.
Pokój był przestronny, utrzymany w podobnych kolorach jak kafejka. Jego sporą część zajmowały łóżko, szafa i biblioteczka. Tutaj również nie brakło obrazów, tym razem słynnych artystów. Nie obyło się też bez telewizora i biurka tuż przy oknie. Wyjrzałam na zewnątrz. Rozpościerał się widok na panoramę miasteczka, w oddali majaczyły górskie szczyty.
- I jak ci się podoba? - spytała moja towarzyszka.
- Jest świetny - odparłam.
- Tam jest łazienka - wskazała boczne drzwi - Zostawię cię już. Przyjdź do nas później.
Dziękuję, nie trzeba.
Oparłam dłonie na parapecie i przymknęłam powieki. Nie myśl o tym, co było, zapomnij...
A jednak wciąż rozpamiętywałam stare rany. Wciąż wspominałam moment, w którym moje spokojne życie zamieniło się w koszmar.
Szybko otrzeźwiałam. Nie miałam zupełnie nic, musiałam zacząć wszystko od zera.
Czyli zdaje się, że czeka mnie jeszcze kilka godzin męki w towarzystwie Rudej. Cudownie.
Zeszłam na dół.
- Miło cię widzieć - Madeleine uśmiechnęła się ciepło - Akurat podaję obiad. Usiądź z nami.
Aha, czyli zaczynamy przesłuchanie.
- Co się teraz dzieje w Paryżu? - spytał Darius - Charlotte mówiła, że znasz tę dziewczynę.
Spiorunowałam Wiewiórę wzrokiem.
- Zgadza się - udałam obojętną, mieszając zupę - Ale, tak jak już wspominałam, nie miałam z nią kontaktu od skończenia liceum.
- Ale w czymś musiałaś jej zawinić, skoro cię ściga - Charlotte splotła ręce na piersiach.
Nie twój interes, ruda małpo.
- Nie jestem gotowa, by o tym rozmawiać - wbiłam w nią szare oczy - Czy byłabyś tak uprzejma i pokazała mi miasto? Tak się składa, że przybyłam tu jedynie z malutką torebeczką.
- Naturalnie - uśmiechnęła się słodko - Z chęcią poznam sekrety stylu Paryżanek.
Przewróciłam oczami. Tobie już nikt nie pomoże. Nawet chirurg plastyczny.
Słońce mocno przygrzewało, na niebie nie było ani jednej chmury. Obserwowałam okolicę zza szkieł okularów przeciwsłonecznych. Panował spokój, każdy żył własnym życiem. Zupełna abstrakcja w porównaniu z Paryżem. Co chwila widziałam swoją twarz w serwisach informacyjnych, gazetach, na plakatach. Co chwila słyszałam o kolejnych porwaniach, włamaniach, a uparty głos w głowie powtarzał, że to wszystko przeze mnie.
Odpędziłam czarne myśli. Zaczynałam nowe życie, wyruszałam na poszukiwanie szczęścia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz